Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak zwierz w klatce, kłuty włóczniami po przez kraty... I boję się, tak strasznie się boję... Nie chcę umierać, Ulisesie!... Jeszczem na to za młoda. Przerażenie mnie ogarnia na myśl, że mogą mnie rozstrzelać!... Są chwilę, gdy mi się wydaje, że ktoś śledzi mnie, że mnie szuka... Może poznano mnie i wyczekują chwili, by mnie ująć w czasie roboty. Pomóż mi, pomóż mi stąd wyjechać; tu mnie śmierć pewna czeka. Ja im zrobiłam tyle złego!...
Uniosła się zwolna i, wyciągnąwszy ramiona, szła ku Ferragutowi, jakby błagając go o opiekę, korna razem a pełna pieszczot, każdym ruchem pragnąca go oczarować i usidlić.
— Zostaw mnie! — krzyknął. — Nie zbliżaj się do mnie! Nie dotykaj mnie!
Gniew go porwał nagły, podobny jak wówczas w Barcelonie; gotów był znowu się porwać na nią. Natarczywość tej awanturnicy doprowadzała go do wściekłości: niedość-że jej było, że już raz wyrządziła mu krzywdę tak okropną. Jeszcze go tu chce skompromitować?
A mimo to uczucie może chłodnej litości pozwoliło mu się opanować; zaczął mówić z odcieniem dobroci w glosie.
Jeśli do tej ucieczki potrzeba jej pieniędzy, to jej da, ile zapragnie. Dość, by wymieniła sumę; gotów był zrobić wszystko, co zechce, prócz jednej tylko rzeczy: nie chce z nią żyć. By jej zapewnić przyszłość i byle nigdy już jej nie widzieć więcej, gotów jej dać kwotę bardzo znaczną.
Freya zaprotestowała ruchem ręki właśnie w chwili, gdy Ferragut zaczynał już żałować swych propozycyj... Z jakiej racji miałby być tak hojnym dla kobiety, której widok przypominał mu o śmierci syna? Cóż ostatecznie było między nimi wspólnego?... Czyż niedość drogo zapłacił był krzywdą własną za te niecne miłostki neapolitańskie.
A wreszcie nie był nawet pewien, czy tym razem mówi prawdę, czy znów nie zmyśla. Była prze-