Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądzić, iż nieprzyjaciel trwa nieruchomo w tem samem miejscu, czekając jedynie na ich przybycie, by znów dopuścić się zbrodni.
Setki oczu wpiły się w morze, wypatrując falowania powierzchni, sądząc, iż rozpoznają we wszystkiem, co było widać na wodzie: w kawałkach drzewa, trawach, puszkach blaszanych — górne krawędzie peryskopu.
Oficerowie bataljonu strzelców zeszli na dolny pokład w obawie, by dyscyplina się nie rozprzęgła. Azjaci jednak trwali nadal w zwykłej, spokojnej apatji; obawa śmierci zdawała się im być obcą. Ledwie niektórzy z pośród nich przypatrywali się morzu z dziecięcą ciekawością, pragnąc zobaczyć tę nową grę szatańską, wynalezioną przez rasy wyższe.
W salonach pierwszej klasy zdziwienie zdawało się być również wielkie co i niepokój:
— Statki podmorskie tu, na morzu Śródziemnem! Czyżby to było doprawdy możliwe?
Ci, którzy się zbudzili najpóźniej, nie dowierzali niczemu i dopiero załoga musiała ich długo przekonywać, że istotnie wszystko to jest prawdą.
Ferragut włóczył się, jak dusza pokutująca. Wyrzuty sumienia zapędziły go wreszcie do kabiny. Ludzie ci skargami swemi i komentarzami doprowadzali go do rozpaczy. Wnet jednak osamotnienie wydało mu się nie do zniesienia. Musiał widzieć i wiedzieć, co się dzieje. Jak zbrodniarz, wracające instynktownie na miejsce popełnionej zbrodni.
W południe ujrzano na widnokręgu kilka lekkich pióropuszy dymu. To ze wszystkich stron nadpływały statki, wezwane przez owo niespodziane wołanie.
Francuski okręt pasażerski, pierwszy z nadciągających z pomocą, zwolnił szybkość. Znalazł się właśnie w obrębie miejsca katastrofy. Maryna-