Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niem. Ulises miał wrażenie, że nigdy dotąd nie była równie szczera; z wysiłkiem też zdołał się ledwie wyzwolić z oplotu jej ramion.
— Żegnaj! żegnaj!
Poczem ruszył za hrabią, nie śmiejąc spojrzeć poza siebie, choć czuł, że Freya długo się weń wpatruje.
Na bulwarze Santa Lucia spostrzegł hotel, gdzie dawniej mieszkał: ze wszystkich okien lało się w noc białe światło. Przed podjazdem szwajcar rozmawiał właśnie z jakimś młodzieńcem, który wysiadł był przed chwilą z powozu; na koźle jeszcze leżała walizka. Ferragutowi przyszedł nagle na myśl syn Esteban. Młody podróżny zdaleka nieco go przypominał... I kapitan poszedł dalej, uśmiechnąwszy się gorzko do tego wspomnienia, które mu tak przyszło nie w porę.
Ledwie wsiadłszy na goeletę, dokonał Ulises przeglądu załogi. Prócz trzech starych sycylijczyków było teraz siedmiu młodych majtków, jasnowłosych i tłustych, z podwiniętemi rękawami. Mówili wszyscy po włosku, ale kapitan ani przez chwilę nie miał złudzeń co do ich istotnej narodowości.
Kilku z niob jęło podnosić kotwicę, Ulises więc spojrzał ku hrabiemu, jakby wzrokiem chcąc mu powiedzieć, że czas wysiąść na ląd. Statek odbijał już powoli od wybrzeża; za chwilę miano zdjąć kładkę, łączącą go z lądem.
— Jadę z panem, — rzekł Kaledin. — Ta wycieczka zaczyna mnie interesować.
Ulises, postanowiwszy sobie niczemu się w czasie tej niezwykłej podróży nie dziwić, ograniczył się tylko do uprzejmego, wesołego wykrzyku: „Tem lepiej!“ I, nie troszcząc się już więcej o hrabiego, oddał się całkowicie statkowi, który należało przedewszystkem wyprowadzić z portu. Od głośnego dudnienia motoru na goelecie, dziwacznej, antycznej maszyny, której hałas przypominał na-