Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W dwa dni potem wieczorem doktorka i hrabia wezwali do siebie marynarza. W głosie doktorki, zawsze życzliwym i protekcyjnym, zabrzmiała tym razem lekka nuta rozkazu.
— Wszystko już jest gotowe, kapitanie.
Ponieważ więc nie mógł użyć do tego własnego parowca, ona przygotowała dlań inny statek. On sam miał tylko ograniczyć się do wykonywania wskazówek hrabiego. Ten mu pokaże okręt, nad którym objąć ma zwierzchnictwo.
Obaj mężczyźni wyszli razem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Ulises był na mieście bez Frei i, mimo całe rozkochanie, doznał jednak przyjemnego uczucia swobody.
Zeszli ku wybrzeżu i w malutkim porcie na wyspie dell‘Ovo po kładce przeszli z lądu na niewielką goeletę o zielonawym kadłubie. („Dziewięćdziesiąt beczek“ ocenił Ferragut od pierwszego rzutu oka). Poczem, przebiegłszy mostek kapitański, zbadał maszty, żagle i liny a następnie maszynę posiłkową, silnik naftowy, umożliwiający posuwanie się z szybkością siedmiu mil na godzinę[1], gdyby z braku wiatru nie można było iść pod żaglem.
Na tyle statku dojrzał Ferragut nazwę i port macierzysty. Była to goeleta sycylijska, z Trapani, zbudowana do połowu ryb. Cieśla okrętowy, o artystycznych widać skłonnościach, wyrzeźbił na obsadzie steru langustę. Z obu stron dziobu okrętowego zwisał podwójny różaniec krabów, rzeźbionych z taką naiwną a drobiazgową pieczołowitością, jaka cechowała twórców średniowiecza.

Pochyliwszy się nad jedną z luk[2], kapitan zdał sobie sprawę, że do pół statku ustawione tam

  1. Mila morska równa się 1.852 m.
  2. Otwór, prowadzący z pokładu statku do jego wnętrza.