Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Dzięki swej czcigodnej znajomej, pani Talberg“, słyszał o bardzo wielu wyprawach żeglarskich Ferraguta. Interesował się wogóle ludźmi czynu, bohaterami oceanów.
Ulises zgadł odrazu, że arystokratyczny przybysz pragnie, równie jak i doktorka, zaskarbić sobie jego sympatję. Cóż za miły dom, gdzie wszyscy, ze wszech sił chcieliby się podobać kapitanowi Ferragutowi.
Hrabia, uśmiechając się uprzejmie, porzucił nagle język angielski i zaczai mówić po hiszpańsku. Robiło to wrażenie, jakby na ostatek zachował sobie był możność zjednania do reszty względów kapitana.
— Mieszkałem przez pewien czas w Meksyku. — dodał, wyjaśniając gdzie poznał ten język. — Zrobiłem też dłuższą wycieczkę na Filipiny, podczas pobytu w Japonji.
Ferragut najmniej wogóle znał morza Dalekiego Wschodu. Najrzadziej tam bywał. Dwukrotnie zaledwie był w Chinach i w Japonji, wiedział jednakże dość, by móc podtrzymywać rozmowę z podróżnikiem, wykazującym w upodobaniach swych tyle finezyj prawdziwego artysty. W ciągu pół godziny mówiono bez ustanku o pagodach, posągach bóstw pogańskich, domkach papierowych, tronach z bambusu i meblach, inkrustowanych perłową masą.
Doktorka znikła, jakby zniechęcona do rozmowy, z której uchwycić mogła zaledwie parę poszczególnych wyrazów. Freya, znieruchomiała, z przymkniętemi oczyma, skrzyżowawszy ręce na kolanach z ubocza przysłuchiwała się rozmowie, którą rozumiała oczywista, ale w której nie brała udziału. Wreszcie i ona dyskretnie się usunęła: doktorka przygotowywała herbatę i potrzebowała jej pomocy.
Tempo rozmowy bynajmniej nie słabło. Kaledin z mórz azjatyckich przeskoczył na morze Śródziemne, traktując przedmiot ten z godną zachwytu