Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ubierali się lazzaroni: w czerwonych czapeczkach i w podkasanych spodniach, akompanjowali wrzaskiem tej oszalałej taranteli.
Zatoka malowała się na czerwono, jakby tam, w głębinie wód, pod skośnemi promieniami słońca wyrastały olbrzymie zagaje korali... Ulises doznawał owych przesłodkich wrażeń, jakie się wyczuwa na widok krajobrazów, widywanych w dzieciństwie. Ileż razy oglądał tę panoramę wraz z tancerkami i wulkanem w domu ojczystym w Walencji: „widywał ją na wachlarzach w stylu romantycznym“ w zbiorach swego ojca...
Freyę ogarnęło wzruszenie podobne do wrażeń Ulisesa. Tam, gdzie nie dochodziły promienie słońca, zatoka była nieskazitelnie błękitna, brzegi zdawały się być malowane ochrą, fronty domów śmiały się krzyczącemi barwami a mimo to dysonanse owe zlewały się w harmonijną, wytworną niemal całość.
Tancerki zbiegły na niższy taras, gdzie było więcej gości. Nadjeżdżali coraz nowi przybysze, prawie zawsze parami. Ktoś ze służby wprowadził do salki o wielkiej zasuwie parę jakichś wymalowanych zalotnic w towarzystwie kilku młodzieńców. Po przez uchylone drzwi dał się wkrótce słyszeć hałas gonitwy, głośne wybuchy śmiechu i zadyszane piski łaskotanych kobiet.
Stary służący zajął się obecnie Ferragutem i jego towarzyszką. Po pękatej butelce wina ze stoków Wezuwjusza, jaką wychylili do kropli, nastąpiła druga, ciesząca się niemniejszem powodzeniem.
Freya wpadła w melancholję, której może nie obce były pierwsze objawy pijaństwa. Co do marynarza, to ten zwolna stawał się coraz bardziej ponury i żądny gwałtu. Poglądać zaczynał na Freyę jakimś wzrokiem enigmatycznym, niemal gotów żywić względem niej nienawiść na wspomnienie o wzgardzie, jaką mu okazała tam, w owej salce. Czyjś głos brutalny szeptał coś na ucho Fer-