Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdał sobie potem sprawę nazajutrz, że Freya nie odniosła zbyt złego wrażenia z wycieczki na San Martino.
— Sentymentalizm mój wydać się panu musiał nadzwyczaj śmieszny! Co do pana, był pan jak zawsze zbyt porywczy i zbyt natarczywy... Mniej będziemy pili następnym razem.
Ostatnie jej słowa były aluzja, do ponawianych codzień przez Ferraguta zaprosin; pragnął, by Freya pojechała z nim na obiad do jednej z owych trattoryj przy drodze na Pausilippe, skąd o zachodzie słońca widać było całą zatokę, malowana na różowo.

Pewnego wieczoru Ulises oczekiwał na panią Talberg nieco opodal hotelu, by ujść wiecznemu szpiegowaniu portjera. Przyszła wreszcie; marynarz rzucił okiem na rząd powozów do wynajęcia. Czterech woźniców naraz podjechało z impetem kwadryg rzymskich, współubiegających się o wieniec wawrzynu. Konie się rwały, woźnice trzaskali biczami, wymachiwali rękoma, obrzucając się wzajem przekleństwami i wzywając imienia Madonny. Zdawało się, że rzucą się wnet na siebie i poczną się mordować: Ferragut, słysząc ich neapolitańskie wyzwiska, był tego niemal pewien... Wsiadł wraz z towarzyszką do najbliższego powozu: zgiełk ustał niezwłocznie; próżne pojazdy zawróciły i spokojnie stanęły w rzędzie, krwawi rywale rozpoczęli z powrotem swą pokojową pogawędkę.
Koń miał na łbie olbrzymi piórpusz. Woźnica, sądząc, że ciągle siedzenie tyłom do swych klijentów byłoby nieobyczajnością, zwracał się ku nim od czasu do czasu i usiłował im dawać wyjaśnienia.
Milczenie, jakiem przyjmowano te informacje, sprawiło, że począł się im przyglądać. Pan ów wziął za rękę swą towarzyszkę i, ściskając jej dłoń, mówił coś do niej po cichu. Pani zdawała się go nie słuchać i przypatrywała się willom i ogrodom.