Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Działo się to hen, daleko na Jawie. śród wonnych lasów, gdzie za dnia kwitły mieniące się, potworna kwiaty, a nocą gwiazdy fosforyzujące przelatywały z drzewa na drzewo.
Ferragut nic nie odpowiedział. Chciał wiedzieć, co ją skłoniło do udania się na Jawę, na tę tajemniczą wyspę rajską.
— Mąż mój był wojskowym holenderskim, — odrzekła. — Pobraliśmy się w Amsterdamie i pojechałam z nim do Azji.
Ulises się zadziwił. Wszakże mąż jej był uczonym? Zabrał ją przecież z sobą na wyprawę w Andy?
Freya się zawahała chwilę, jakby chcąc skupić wspomnienia; wahanie jednak było krótkotrwałe.
— Słusznie, — rzekła z zupełną swobodą. — Profesor był moim drugim mężem. Dwa razy byłam mężatką.
Kapitan nie zdążył wyrazić swego zdziwienia. U szczytu basenu, ponad kryształową powierzchnią, wysrebrzoną od słońca, przesunął się cień człowieka. Dyla to sylweta dozorcy. W dole trzy bezkształtne masy poruszyły się. Freya drgnęła z emocji.
Coś padło w wodę i zwolna opadało na dno: kawałek martwej sardynki, z którego woda odrywała drobniutkie włókienka mięsa i złotą łuskę. W potworach rozbudziła się dziwna solidarność. Najbliższy szyby poruszył się nagle jakby za pociśnięciem sprężyny, na kształt pocisku wybuchającego. Skoczył, jedno z ramion przywarło do gruntu, inne wyprostowały się jak snopek węży. Strzęp bezkształtny zmienił się nagle w gwiazdę potworną, wypełnił niemal całą szybę korpusem, wydymającym się z wściekłości, korpusem, który się coraz to malował na zielono, na niebiesko, na czerwono.
Macki chwyciły zdobycz, potem zwinęły się, by ją ponieść do gęby. Stworzenie się poczęło kur-