Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzucała dokoła czar spojrzeniem i zadziwiającą Harmonią kształtów.
Aniela znała siebie. Rozróżniała granicę dobra i zła, ukrytego u niej. Była opanowana, a jednak miłosne wyznanie inżyniera oszołomiło ją. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna teraz dać posłuchu jego upalającym słowom, a jednak w duszy pragnęła, by ten strumień miłości popłynął przez całe życie. Jego twarz coraz głębiej wryła się w jej pamięci i wyobraźnię Inżynier wdzierał się coraz śmielej i silniej do jej duszy, zwycięsko wypierając rywala, Janka, o którym  sądziła, że tylko jego kocha.
Potężna siła, która stoi ponad wyrzuty sumienia, pchała ją w objęcia nowego znajomego. Walczyło z urastającym w niej uczuciem, które nakazywało jej mienić postawę wobec inżyniera. Chciała mu Dowiedzieć, co czuje, ale nie mogła. Tajemniczy głos powstrzymywał ją od tego kroku. Drugi jednak szeptał jej:
— To jest twój przeznaczony. Nie przeciwstawiaj się losowi. On — jest twoim szczęściem!
I uwierzyła, że tylko inżynier może ją uszczęśliwić.
Młody człowiek nie zdejmował z niej oka, jakby czytał z jej twarzy. Zbliżył się do niej i ujął za rękę.
— Jakże jestem bliski pani, a jednocześnie tak daleki — zawołał w zadumie.
Aniela nie wyrywała swej ręki, którą inżynier pieścił w swej dłoni.
Oboje czuli, że teraz może się coś stać, czego należy uniknąć. Serca biły im mocno, niby młotem. Ich ciała przebiegał dziwny prąd, który zabija w człowieku logikę i siłę woli. Oboje byli bliscy zamroczenia świadomości.
On czuł, że ta kobieta ma w swobie utajoną siłę,