Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Porozumiałyśmy się co do warunków i następne go dnia miała rozpocząć pracę.
— I oczywiście, więcej się nie zjawiła — pocierał sędzia ręce z zadowolenia.
— Ma pan rację, więcej się nie pokazała — dodała hrabina cicho i spuściła ze smutkiem głowę, jakgdyby żałowała, że opowiedziała sędziemu o tym wypadku.
Sędzia kroczył podniecony po pokoju, wymachiwał rękami, przez dłuższa chwilę mamrotał coś pod nosem, potem zbliżył się do hrabiny, która szykowała się już do odejścia.
— Teraz rozumiem wszystko — zawołał zadowolony z samego siebie. — Czy wie pani, poco ta dziewczyna przyszła?
Hrabina zamieniła z sędzia nieme spojrzenie. Nie chciała oskarżać dziewczyny, która, jakgdyby spoglądała na nią z gazety błagalnym wzrokiem.
— Banda po raz drugi planowała na panią napad — zawołał z takim triumfem w głosie, jakgdyby conajmniej odkrył Amerykę. — Teraz nie mam najmniejszych wątpliwości.
— Ale dlaczego jednak się więcej nie zjawiła?
Dlatego, że policja nasza stąpała jej po piętach — wytłumaczył sędzia tajemniczym, tonem.
— Mam wrażenie, że pan się myli, panie sędzio.
Dziewczyna nie wyglądała na taką. Miałam z nią dłuższą rozmowę. Opowiadała mi o wszystkim. Że jest sierotą... a ta przecież ma ojca.
Sędzia śledczy wybuchnął śmiechem.
— Dziwię się, że pani wątpi we własne słowa. Wszak pani rozpoznała tę dziewczynę. A ten obok niej jest na pewno jej ojcem. O, ta banda potrafi dobierać sobie ludzi, którzy świetnie grają role niewiniątek i wzbudzają sympatie oraz zaufanie. Dla mnie jest to jasne, jak dzień. Dziewczyna ta została nasłana na dom pani przez jej ojca i kochanka. Mamy dowody.