Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem jakaś błyskawica ognista, co mię oślepiła zupełnie, przemknęła przed oczami... Jakaś przepaść się otwarła przedemną, ogarnął mię ból jakiś straszny i już nic nie pamiętam, co się dalej stało.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdym przyszedł do siebie, zdawało mi się, że wracam z innego świata. Byłem w jakiemś obcem miejscu, w dużem wygodnem łóżku... Głowę miałem obwiązaną i obwiązki jakieś na nogach, ręku i piersi. Nie mogłem sobie nic przypomnieć. Chiałem wołać — głos odmówił posłuszeństwa... chciałem się ruszyć — ból straszny nie pozwolił na to...
Wiele czasu w tym męczącym przeleżałem stanie? nie wiem. Godziny, dnie, czy minuty? powiedzieć nie umiem... Nagle błyskawica ognista tę czarną chmurę rozdarła, przypomniałem sobie wszystko...
— Miro! — zawołałem z rozpaczą.
I oto mój Miro śliczny, przyjaciel jedyny, obie łapy na łóżku położył i, głowę olbrzymią kładąc na poduszce, zaczął, lizać mnie, skamląc radośnie...
Ruszyć się nie mogłem, nie rozumiałem, jakim cudem Miro żywy znajduje się przy mnie, ale miałem go — to było dosyć... płakałem i śmiałem się, obsypując go najczulszemi nazwami...
W tejże chwili we drzwiach ukazała się ciocia Mela. Widząc, że jestem przytomny, że się pieszczę z Mirem, z okrzykiem radości do mnie przybiegła. Zaraz za nią ukazał się ojciec blady, zmieniony... Oboje zaczęli mnie pieścić, zabraniając mówić, pytać o cośkolwiek. „Potem — mówili — potem“, i potem dopiero dowiedziałem się, że Mira oprawcy odwieźli prosto do cioci Meli, która zostawiła swój adres w cyrkule, i sprowadzili weterynarza; pies, rozumie się, był zdrów zupełnie...
Ja tymczasem bezprzytomny biegłem i jak w przepaść spadłem na głowę ze schodów. Pokaleczyłem się strasznie, co, wespół z wrażeniem doznanem przyprawiło mnie o ciężką chorobę. Trzy tygodnie byłem między życiem a śmiercią. Ciotka Mela zabrała mnie do siebie, mimo oporu, i natychmiast zatelegrafowała do ojca.
Do dziś dnia nie wiem, co się stało z panem Henrykiem, którego nie widziałem już nigdy. Pozostałem u ciotki Meli. Ona przywiązała się do mnie, a ja za uratowanie Mira byłbym za nią w ogień skoczył. Przy niej nie byłem nieśmiały, dla niej również nie byłem brzydki... A może, jak mówił pan Henryk, oboje brzydcy tacy jesteśmy i dlatego nam tak dobrze ze sobą...
Och! jak dobrze! z Mirem, zawsze razem we troje! Z początku, niby zmora ciężka, dusiła mię obawa przed moim eleganckim wujciem. W nocy budziłem się z krzykiem, zimnym potem oblany, bo mi się wróg nasz śnił, równie jak na jawie straszny. Ale powoli przyszedłem do siebie i sny takie przestały mię trapić.
Dziś już nio mi nie brakuje do szczęścia. Nie wiem, czy ciotka Mela brzydka, czy ładna, ale wiem, że chyba nigdy pies, dziecko i stara kobieta tak gorąco nie kochali się, jak nas troje.

Warszawa.Juljan Morosz (Celina z Wołowskich Gładkowska[1]




  1. Zmarła w Warszawie dnia 17 Grudnia 1892 r.
438