Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nąłem się do nich. Ale Miro mojej brzydoty nie widział; przeciwnie, byłem dla niego ładny, ładniejszy od mojej pięknej mamy, ładniejszy od ślicznej siostrzyczki. Cóż to mogło wujciowi przeszkadzać, że mnie chociaż jedna żywa istota na całym świecie kocha... A jednak przeszkadzało, choć tą istotą był tylko duży, czarny pies... I psa tego również znienawidził elegancki mój wujcio, znienawidził tak samo, jak mnie...
Przypomniałem sobie, że od czasu, gdy pan Henryk zaczął bywać u nas codziennie, przybierając rolę gospodarza domu, rozkazując służbie i rządząc wszystkiem, przyszły na mnie ciężkie bardzo chwile; przedtem zostawiali mnie w spokoju. Nikt nie pieścił, ale też i nie dokuczał. Żyłem sobie na uboczu, odsunięty w parze z moim kochanym Mirem, i nikomuśmy nie zawadzali. Wolno było nam żyć dla siebie. Z początku moja druga mama także chciała, aby Miro z nią chodził po ulicy; ale gdy on od niej uciekał i do mnie wracał, zobojętniała dla niego i przestała nań zwracać uwagę, tak jak na mnie. A teraz czuliśmy obaj nad sobą wroga: ciężką rękę nienawistego nam wujcia. Bo też Miro nie lubił go również. Łagodne dla wszystkich zwierzę wujciowi nieraz pokazało zęby, warknęło na niego głucho... Zdarzało się to najczęściej, gdy wujcio zaczynał mnie łajać... Serce mi w piersi skakało z radości, że ktoś wtedy ujmuje się za mną, a zarazem zamierało ze strachu, abyśmy obaj drogo nie przypłacili tego... I biegłem do Mira, obejmowałem drobnemi rękami jego mordę, aby w niej stłumić warczenie, które przejmowało mnie naprzemian strachem i radością...
— Cicho, cicho, Miruś, cicho, bo on ci jeszcze co zrobi — szeptałem psu do ucha, a mądre zwierzę patrzyło mi w oczy, radośnie kręcąc ogonem, jakby mnie uspokoić chciało...
Z każdym dniem rosła moja nienawiść. Wyobraziłem sobie, że wujcio jest moim złym duchem, że wszystko, co mnie spotyka przykrego, z jego zawsze ręki pochodzi, że wszyscy, którzy mnie nazywają brzydkim, wstrętnym, nieznośnym, niezdarą, robią to dla przypodobania się jemu. Do tej pory byłem bardzo nieśmiały: stałem się posępnym; byłem zahukany: stałem się krnąbrnym, niesfornym. A wszystko dlatego, że w moję duszę dziecinną wkradło się poczucie doznawanej niesprawiedliwości, bezlitosnego znęcania się nademną. Ludzie byli źli dla mnie, bom ja był bezbronny. Domowi zobaczyli zmianę, lecz nie dojrzeli powodu. Podwojono surowe środki: te mnie rozjątrzały coraz bardziej... W mojej dziecinnej duszy, jak w wulkanie, wrzały skłócone uczucia, które prędzej czy później, do wybuchu doprowadzić m usiały...
Niezbyt długo na to czekać trzeba było. Raz, na obiad przyszła do nas ciotka Mela, której mama nie lubiła nigdy, nazywając ją czarownicą. Podobno była także bardzo brzydką, tak przynajmniej utrzymywał wujcio, z którym była w wiecznej wojnie. Z tego powodu od niej jednej nie uciekałem nigdy i z nią byłem śmiały zupełnie.
Otóż, tego dnia pamiętnego siedzieliśmy wszyscy przy stole, gdy Janince zachciało się nagle puścić po gładkiej posadzce swoję kolej żelazną. Zabawka ta była moją niegdyś, ale mi ją odebrano, mówiąc, że za kosztowna do ciągłego użycia. Schowano ją tedy do szafy i miałem czasami nią się bawić, „gdy będę grzeczny“. Ale, widać, nigdy grzecznym nie byłem, bo kosztownej, a ciekawej zabawki ani razu mi nie dano; a teraz... teraz bawiła się nią trzyletnia Janka. Jej, widać, wolno było ją zepsuć... Za każdym razem oburzała mnie ta niesprawiedliwość. Przecie to była moja kolej, którą kupił mi ojciec chrzestny i nikt na świecie nie miał prawa mi jej odbierać...

Poszedłem, bo mi kazano, ale rozkaz spełniłem niechętnie, a ustawiając

436