Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie masz litości — szepnęła z wyrzutem do córy Mnemozyny, lecz ta odparła surowo:
— Pamiętam, spisuję, czytam.
Tymczasem nowe napływały cienie a biło od nich światło, jak od obłoków otaczających Heliosa rydwan. Bogowie z miejsc powstali, sam Ares zdjął szyszak z głowy a boginki oczy, olśnione blaskiem tych śmiertelników, płowemi zasłoniły warkoczami. To Argaunotów towarzysze, z pod Troi bojownicy, Solona doradcy, Anakreonta uczniowie. Ci pod Maratonem, u Salaminy, pod Platejami wawrzyny zbierali, tamci z Platonem, Pythagorasem, Eschylosem — ducha a z Fidjaszem — kształty Hellady wzbili na niedościgłe losów i przemian szczyty. A ci? Widzicie ich, nagich i krwawych, śród świetlanych najjaśniejszych: Leonidasa to towarzysze!
Tych, chociażby tysiąckrotnie zgrzeszyli i potomności brzemię grzechów swych przekazali, jakiż śmiałek oskarżać potrafi?
Proktusowi gięły się ze czcią kolana a jednocześnie podnosiło czoło. Czuł się dumnym z odblasku spływającego nań w czasie i przestrzeni ze świetlanych ojców zastępu.
Lecz już po za temi słonecznemi zakłębiły się chmury jak na burzę ciężkie, a tu i owdzie podszyte niepewnemi lub i całkiem złowrogiemi blaski. Z mgławic tych wyłaniające się cienie zapalały się i gasły, jak zapalają się i gasną ogniki błędne. Inne połyskiwały, jak połyskają próchniejących pni fosfory. Na skroniach tych, co się za Antalkidasa kryli plecami, płonęły hańby pożary. Wszystko kłębiło się ciżbą butną, ruchliwą, niesforną, a każdy pchał się naprzód, w ustawicznem wrzeniu rozterek i niezgod. Dopiero gdzieś, na końcu szarej chmury padały dalekie przedświty, w których brzasku przepływały cienie z pod Lamii i Cheronei.
Ze złowrogiej chmury wyciągały się do Proktusa pokutnicze, błagalne ramiona. Cienie te dźwigały na sobie już tyle łez, krwi i błota! Tyle już na nie padło zaskarżeń i przekleństw! Tylokrotnie opłakany korowód przeciągał przed kratkami sądu potomnych! Klijo raz wraz rozwijała dziejów zwoje, Nemezys stare wywoływała grzechy i zapomniane imiona, a w szalę Temidy rzucane praojców winy, nie zmiejszały, co prawda, ciężącej na potomnych katuszy... Skargi uschły na spalonych od skarg wargach. Łzy skrzepły na wybladłych źrenicach wpatrzonych w beznadziejnej wiekustości kręgi. Ze znużenia omdlałe opadły ramiona.
W Erebie zaległa cisza. Proktus praojców oskarżać będzie, a cisza była tak wielka że słychać było uderzenie jego serca. Wrzała w nim krew Eupatrydów, krew wielkich i dzielnych, grzesznych a rozgrzeszonych. Niedola całego jego marnego żywota była dziełem ojców jego! Winni ci butni i ci lekkomyślni! W inni! lecz... czemuż to własne sądzić rodzice?... że własne, czuł po serca biciu i aż po grzechach i niedolach własnego żywota...
Podniósł czoło. Jakiebądź będą srogich sędziów wyroki, on, Proktus, sam podźwignie ich brzemię, odpowiedzialności nie zrzuci na przeciężone praojców barki. Niech im ziemia lekką będzie, bo chociaż grzeszyli bardzo, cierpieli i kochali.
W Erebie wielka zapanowała cisza. Cienie stały zdumione, bogowie spoglądali po sobie, do stóp sześcioramiennej tuliły się psy jej gończe. Umilkł Cerberus. Harpje nad długo włosemi głowy ptasie stuliły skrzydła. W ęże skostniały w Eumenid rękach, na ich powiekach zaskrzepły łzy rubinowe i tylko het! precz! po za czarną, siedmiopierścienną rzeką rozlegał się głos Wielebnej, na