Dwadzieścia pięć lat dobiega, a zdaje mi się, że to tak nie dawno!...
Pomiędzy wielu listami, nadchodzącemi prawie każdą pocztą do redakcji „Tygodnika ilustrowanego“ której wówczas przewodniczyłem, otrzymałem w pierwszych dniach czerwca 1866go roku jeden rekomendowany.
Pismo adresu było wyraziste, oryginalne, podobne nieco do Matejkowskiego. Dla grafologa zwiastować ono mogło charakter wytrwały i energiczny; wewnątrz zaś mieściło się niewielkie opowiadanie prozą, pod tytułem „Obrazek z lat głodowych“, podznaczone całkiem nieznanem tedy w literaturze naszej nazwiskiem niewieściem. Do utworu tego dołączoną była prośba, nieśmiała o jego ocenę i wydrukowanie, „jeśli wart druku“.
Zacząłem czytać z obowiązku więcej, niż w nadziei znalezienia czegoś godnego uwagi; ale po pierwszych zaraz kilkudziesięciu wierszach uderzyły mnie: głębokie uczucie, szczerość przekonania, obrazowanie żywe i barwne, słowem zadatki niepospolitego talentu, niepewnego jeszcze siebie, obracającego się w formie trochę szablonowej, lecz bądźcobądź, wielce na przyszłość obiecującego.
Odpisałem nieznajomej serdecznie, zachęcająco i pracę jej wydrukowałem w dwóch numerach „Tygodnika“ z 23go i 30go czerwca 1866go roku.
„Obrazek z lat głodowych“ ogarniał dziedzinę mało jeszcze wtedy w piśmiennictwie polskiem wyzyskaną: stosunek chaty włościańskiej do dworu, chłopa do pana (rzecz bowiem dzieje się na Litwie, przed zniesieniem pańszczyzny), przeciwstawienie dwóch światów, tak blizkich siebie, a tak mało się znających, z których jeden szary, gruby, znękany ciężką nieraz dolą — drugi świetny, wytworny, rozbawiony.
Na początku zaraz znajdujemy ustęp kilkowierszowy, charakteryzujący cel i dążność całości, apostrofę do pięknych pań i panów zwróconą:
„Z błyszczących wyżyn waszych — mówi autorka — czy spojrzeliście kiedykolwiek w dół, nizko, w głąb owych warstw społeczności, które, ciemne,