Strona:Uniłowski Gdynia na codzień Ł1 C3.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

styczny i wymowny. Jestem przecież w samem mieście, a jednak budynki zdają się cofać przed moim wzrokiem, zamazując zmierzchem swoje kontury, oddzielając się ode mnie dzikim placem porosłym mizerną, zdeptaną trawką, poprzez którą prześwieca brunatna golizna jałowej gleby. Wreszcie miasto zaczyna pstrzyć się światłami, zatraca się w rzadkich neonach, i już zupełnie gubię jego treść. Odwracam głowę w prawo i chwytam jeszcze postrzępione resztki dnia, rozpaczliwie czepiające się zastygłych dźwigarów portowych. Widać niekształtne bryły okrętów znieruchomiałych w masywnych ramionach portu. Ufność biegnie na spotkanie powadze jaka bije stamtąd. Tęgi ten i gigantyczny obraz budzi we mnie uczucie podziwu i uspokaja nieco co do dalszych dziejów tej prywatnej wizytacji. I port się nie cofa, raczej zdaje się przybliżać, rzucając plastyczne kształty nad odwieczne tło pustaci morskiej. Lampy także nie mącą mi tego widoku, raczej niemrawo żarzą się gdzieś wdole, jak gdyby oddzielone. Port zdaje się do-