Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S2 Ł4 C1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapiąłem kołnierz. Boże, coś się dzieje z moim brzuchem. Pęcznieje mi, z trudem oddycham. Mam niesmak w ustach, gorąco mi, pokrywka jest pewnie z innej menażki, bo ciągle mi wypada i straszliwie zawadza. Łyżkę wsadziłem za cholewę, kiedy się schylałem, zakręciło mi się w głowie.
— No, b-czność! Równajcie tam, marsz! Śpiewać!!
Wszyscy się ślizgamy po grudzie, idziemy prosto w słońce, na ślepo. Pierwsza czwórka zaczyna: „Wando, kocham cię nad życie... mummrrum też“...
— Kochaj mnie też! — wrzeszczy kapral Sączek.
Pewnie kapral Schramko zajął się czemś na chwilę, bo nikt nie miał słów: „kochaj mnie“ zapisanych. Samo: „też“. Od początku. Starzy żołnierze posuwają się za nami jak węże za dźwiękiem klarnetu. Wreszcie bucha do nieba szczera pieśń argentyńska o Wandzie, która ma kochać, napić się wina i podać usta malowane. Jak świetnie się przy tem maszeruje. Poobiednie osłabienie przeszło mi, tylko ta przeklęta pokrywka... Wando... gdzie ja ją też zamieniłem, przecież wczoraj była dobra.
Przed wejściem do baraku, kapral Sączek powiedział mi, że wcale nie śpiewałem, tylko tak markowałem.
— Przynajmniejbyście nie kłamali. Przepiszecie sobie to zaraz, albo wieczorem, bo teraz pójdziemy do armat.