Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S1 Ł2 C3.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lej już głucha pustać z badylami w śniegu. Opuszczam głowę, buciorem kreślę jakieś znaki na śniegu. Widzę jadowicie zieloną łąkę, pasą się na niej kłębiaste konie z ogonami w supłach. Trzymam w garści wędkę, albo czytam książkę, albo nic nie robię, leżę. Ktoś mi się układa w nogach. Dziewczyna, dobrze, pocałuję dziewczynę. Unoszę głowę, nie, to kapral Schramko.
— Będę na was czekał przy koniach — rzekł i pobiegł boczkiem, zasłaniając się ręką od wiatru, w stronę stajni.
Ruszam naprzód, ale zaraz oglądam się i patrzę na znaki, które porobiłem nogą. Krzyż, okrągła gęba, krzyż, dwie pałeczki i imię kobiece. Bez znaczenia. Widzę oblodzoną studnię. Ściskam proszek w garści, namyślam się, czy przyśpieszyć kroku, czy nie, kiedy słyszę za sobą bardzo nieprzyjemny głos:
— Ty tam, stój!
Biegnę sobie, ale słyszę że po raz drugi tak zawołano, tylko że z aluzją do czyjejś matki. Oglądam się i poznaję zdaleka suchą postać kapitana Hulki, którego mi wczoraj pokazano jako kogoś okropnego. Przytykam palec do piersi i patrzę na kapitana. Stoi, nie wiem sam dlaczego, podobny do kości goleniowej, wbitej w ziemię, cały zalany szkarłatem słonecznym, nieruchomy i niepokojący.
— No ty, koteczku, przecież że ty, a nie słońce. Widzicie przecież, że wokół niema żywej duszy. Prędko tylko, do mnie, już!
Stał z rękami dotyłu, w płaszczu z grubego, szorstkiego sukna i butach z miękką, pomarszczoną cholewą. Czapa z wielkim, okutym na brzegu daszkiem wciśnięta była nabakier, jej wytarte, poplamione sukno strzępiło się w czterech rogach, a okucie daszka było sczerniałe, pęknięte w dwóch miejscach. Właśnie kapitan zaczął mówić z jakimś smętnym uśmieszkiem, naskutek czego jego chropowata twarz pomarszczyła się w wielu miejscach jak skóra jaszczura, oczy błyszczały wesoło, a spierzchnięte, rozchylone wargi ukazały zęby prześliczne, miniaturowe, jak u dzieweczki.
— Słuchajcie, widziałem was jakżeście szli. Tak nie chodzi żołnierz a ostatnia zdzira tak chodzi w deszczowy niefortunny wieczór. Słuchajcie, nad czemżeście tak tam rozmyślali? Na miły Bóg! przecież to jest straszliwie późno, przynajmniej od godziny powinniście gdzieś być, sam już nie wiem gdzie, ale nie szlajać się po podworcu! Słuchajcie, wyglądacie dziwnie jakoś, niedołężnie! Co?
Kapitan Hulka mówił cicho i powoli, stał nieruchomo i wyglądał niesympatycznie.
— Słuchajcie, i cóż wy sobie myślicie o wojsku? Spróbujcie stanąć na baczność. Co trzymacie w rękach, pokażcieno.
— Proszę pana, ja trzymam w lewej ręce proszek a w prawej szczoteczkę da zębów. Od kilku dni nie czyściłem sobie zębów, nie jestem do tego przyzwyczajony. Szedłem do studni z zamiarem oczyszczenia sobie zębów.