Strona:Uniłowski - Dwa zdarzenia P2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nął bramę. Bicie pobudzało tylko Arunka, był masochistą na swój sposób. Lecz przyszła zima, pora, kiedy na ulicy Krochmalnej ludzie nie otwierają okien; mieszkań tam się nie przewietrza, zepsute powietrze jest ciepłe.
W sobotę Erka chętnie wystawała przed bramą. W bawełnianym płaszczu, imitującym karakuły, w przedziwnym kapeluszu z czoła, Erka wyglądała zawadjacko. Trzymały się jej żarty. Rajcowała z koleżankami ze swego domu i zprzeciwka. Tego dnia ulica Krochmalna drzemała w nędznej ciszy świątecznej. Rodziny wysiadywały w oknach, gapiąc się na siebie przez środek ulicy. Czasem przeszła żydówka, niosąca garnuszek nakryty spodeczkiem. Stary kamasznik stał przed swym sklepem i popijał gorącą herbatę ze szklanki. W parze tej szklanki ginęły płatki śniegu. Elegancki Mendel, młody fryzjer we wciętem palcie i szaliku w grochy, spacerował po trotuarze. Palił papierosa, czasem przystawał, wspinał się na palcach i puszczał kłąb dymu w głuche, brunatne niebo. Dwóch chłopaków tarzało się przed bramą w milczącej walce, postękując ciężko. Pies z podtulonym ogonem naskakiwał koło nich, niby niemy arbiter. Erka wybiegła przed bramę z rękoma ukrytemi w rękawach paletka, zakręciła się kilkakrotnie na obcasie i przebiegła na przeciwną stronę. Tam oparła się o mur zadarła głowę do góry, przymrużyła oczy i, wykrzywiając usta, poddawała twarz płatkom śniegu. Nagle drgnęła i wykrzywiła się ohydnie. Na drugiem piętrze, w oknie siedział Arunek, z wywalonym, białym językiem. Jego czarne, żywe oczka patrzały na Erkę złośliwie. Zaczęła pluć i parskać przed siebie, w jego stronę. Wówczas Arunek otworzył lufcik i wyrzucił butelkę, która rozprysła się u nóg Erki. Pogroziła mu pięścią, pobiegła do walczących chłopaków, poszamotała się z nimi, prychnęła w stronę Arunka i zniknęła w bramie swego domu. Na podwórku, w oficynie, stało sześciu piekarczyków i ćmiąc papierosy, czekali aż się skończy święta sobota, by zejść do piwnicy i zabrać się do roboty. Erka zatrzymała się o kilka kroków i zaczęła śpiewnie wykrzykiwać:
— Śmierdziuchy, śmierdziuchy, zgnite szczury! Za babską robotę się wzięli, to baby pieką, a nie takie silne chłopy! Rzemiosła trzeba było się nauczyć białe małpy, parszywcy umęczeni! Brr, co tu chłopy, kolano i czapka, tyle chłopa! Pfiuuu! małpy, cholerne, uuch, wy draniaże!
Jeden z piekarczyków porozumiał się wzrokiem z resztą, poczem odłączył się od grupy i podszedł do Erki. Pochyliła się, oparła ręce o kolana i zwołała:
— Ee, chcesz, żeby cię kopnąć, śmierdzielu afrykański! No, chodź tu, chodź!
Piekarczyk podszedł do niej, znienacka chwycił ją od tyłu za ręce i gwałtownie popchnął w stronę towarzyszy. Nim Erka zdążyła krzyknąć, zatkano jej usta, i sześciu mężczyzna uniosło ją w głąb piwnicy, skąd już żaden odgłos nie dochodził.
Arunek niespokojnie wpatrywał się ze swej pozycji w oknie, w mroczniejącą i cichą ulicę. Właśnie przemaszerowało w szeregach kilkunastu policjantów, widocznie na zmianę, bowiem niedaleko mieściły się koszary. Potem ucichło. Arunek otworzył lufcik i wychylił głowę. Trwał tak kilkanaście minut, wreszcie raptownie zeskoczył z okna, począł czegoś szukać po pokoju. W kącie, za krzesłem odnalazł wreszcie kożuszek. Wdział go, zapiął pod szyją, poczem zwijając się szybko, zdjął z półki blaszaną kwartę, podbiegł do zlewu, napełnił ją wodą i zaraz znalazł się przy oknie. Z trudem otworzył je na całą szerokość, bowiem poprzymarzało w listwach. Blaszany parapet od zewnętrznej strony skuty był powłoką lodową i zwisały z niego sople. Teraz Arunek rozciągnął się w oknie, z kwartą w ręku i, czekał.
Niektórzy mieszkańcy dużego domu przy ulicy Krochmalnej posłyszeli nagle głośny krzyk, a byli i tacy, co później twierdzili, że krzyk słyszeli w dwóch miejscach jednocześnie. Na podwórko wybiegła Erka, rozchełstana, bez kapelusza i z rozwianym włosem. Biegła w stronę ulicy, wykrzykując bez sensu, ale zato bardzo przeraźliwie. Z oficyny, zaraz za Erką wyleciał ciemny, miękki przedmiot i upadł na śnieg. Kiedy Erka, wyjąc już prawie, znalazła się na ulicy, raptem znieruchomiała, wybałuszyła oczy i głos jej zamarł. Bowiem Erka zobaczyła rzecz taką: Na trotuarze stał siwy żyd z brodą, z torą w lewej ręce, z prawą uniesioną do góry i, ociekał wodą. Obok niego rozległ się brzęk, i prawie jednocześnie z tym brzękiem, rozległ się krzyk. Erka rzuciła wzrok ku górze i ujrzała w powietrzu jakby dużego pająka, wywijającego nogami. Lecz już rozległo się głuche plaśnięcie, i coś blaszanego zachrobotało, staczając się z trotuaru w rynsztok. Wszystko to trwało tak krótko, że Erka z trudem połapała fragmenty. Dopiero teraz zobaczyła wyraźnie taki żywy obraz: Siwy żyd trwał w tej samej pozycji co poprzednio, nieco mniej tylko ociekając. Obok, w rynsztoku, oparta o swe ucho, leżała kwarta, a nad kwartą zwieszała się głowa pojękującego Arunka. Erka milczała może ze dwadzieścia sekund. A już skądciś nadbiegli ludzie, więc Erka podniosła krzyk i w pół minuty po wypadku, ulica rozbrzmiewała wielkim gwarem. Zaraz zadzwoniły o bruk kopyta końskie i w tłum wjechał policjant. Potem przyjechał jakiś wehikuł, który zabrał Arunka i Erkę. Gwar już nie ucichł, bo skończyła się sobota i zaczął się handel.
— Po pięć groszy, po pięć groszy, do wyboru, świeże, gorące! Jakieś tam.

***

W letnim zmierzchu dyszała zmęczona, spieczona słońcem ulica Krochmalna. Okrzyki dzieci rozlegały się w cuchnącem powietrzu, słychać było trzask zamykanych sklepików i skrzyp straganów. Ludzie taszczyli ciężary, jakieś kosze i skrzynie. Niebo zachodziło granatem i napinało się gwiazdami. Na strychu, przy świeczce przyglądał się tym gwiazdom skulony Arunek, pojadając gotowany groch. W głębi snuła się trupio, na sznurach porozwieszana bielizna. Jakaś koszula patrzała dwiema dziurami na Arunka, swego stróża. Za grzechy, za rozwiozłe i perfidne życie został Arunek ukarany najpierw skrętem kiszek, a następnie stanowiskiem pilnującego bielizny. Cicho już się zrobiło na podwórku, gdzieniegdzie świeci się żółtem światłem w oknach. Duszno jest na podwórku i od piwnicznych okien biegnie żałosna pieśń żydowskich piekarzy. Wzdłuż muru posuwa się bosa postać i Erka znika w oficynie, klaszczą jej stopy po nadgniłych schodach. Wieczór Erka odwiedza nieraz dwóch piekarczyków.
O, miłości, trzeba cię czasem przemocą ściągnąć do piwnicy.