Strona:Tryumf.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pradziad, kasztelan trociński, bywał nieraz u świętej pamięci Popolskich.
— Tek?
— Tek, panie baronie.
— O czem że ty tak Witoldzie z tym Żydem?
— Et!
— O czem że to kochany baron z „hrabią“ Witoldem Udęckim?
— It!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Wyobhaź sobie, Fhed, Sthygulewiczowa się obhaża, że jej się nie odkłaniam. Cóż za znajomość? Mąż służy u nas, a cóż mnie ona obchodzi? Może jeszcze mam phosić do zamku?
— A tak, i on podobno ma pretensyę, że mu na polowanie napisałem: proszę ale z laseczką na koniku. Nagankę prowadził. Powiada, że w Czechach, gdzie był, stał na stanowisku, jak każdy inny.
— Włóczą się po bahbahrzyńskich khajach i potem powhacają nasiąknięci masonehyą. Skończył akademię rholniczą, a ona liceum żeńskie — ale się nazywają Sthygulewiczowie i u nas służą i kwita.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— A tego mi już nikt nigdy, moja dhoga, nie wypehswaduje, żeby, jak ja się modlę i Sthygulewiczowa, któha jest cóhką adwokata i poszła za naszego plenipotenta, tam, w niebie, modli-