Strona:Tomcio Paluszek.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

OJCIEC. Szukałem ich w lesie, przetrząsnąłem krzak każdy i niema!

(Paluszek z braćmi pocichu staje za chatą i słucha.)

MATKA. Zwierz dziki je pożarł, a może zabrali olbrzymi — już po nich!
OJCIEC. I to teraz, gdym dostał trochę roboty... Dzieci, własne swe dzieci wysłałem na śmierć głodową lub na pożarcie przez dzikie zwierzęta!.. Rozum straciłem!
MATKA. Co mi po tem, że chleb mam w domu i dzbanek mleka, że trochę grosza w zapasie, kiedy nie mam mych drogich dzieci, mej okruszyny, Paluszka!
O! biada! mi biada! Paluszku! ukochany mój synku, gdzie jesteś?
PALUSZEK. (wychodzi z ukrycia, stają sznurem jeden za drugim, trzymając w ręku korony.)
Oto jestem, mamusiu! Wołałaś mnie...
MATKA. Boże litościwy! Sen to, czy jawa?!
OJCIEC. Moje dzieci! moje najdroższe dzieci!
PALUSZEK. Przynosimy wam złote korony z brylantami sprzedajcie i żywcie nas... Nie chcemy żyć bez was i nie możemy.
Wrócilibyśmy i bez tych koron na biedę i głód... bo milej jest cierpieć z wami i umierać... Milsza nam nasza chatka choć