Strona:Thomas Carlyle - Bohaterowie.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w biednym jakimś domku, wydała tam ona na świat chłopca, któremu miano: Marcin Luter. Dziwne uczucie ogarnia nas na myśl o tem. Ta biedna pani Lutrowa udała się na jarmark z mężem, aby coś sprzedać, coś kupić; chciała może sprzedać motek własnoręcznie uprzędzonych nici, a potrzebowała jakichś niezbędnych dla swej chatki i gospodarstwa zapasów zimowych. W dniu tym w świecie całym, zdawało się, nie istniała para ludzka tak zupełnie nic nieznacząca, jak ten górnik z żoną, — a tymczasem czemże byli w porównaniu z nią wszyscy cesarze i papieże? Otóż znowu narodził się człowiek potężny, którego światło miało płonąć niby latarnia morska przez długie wieki i epoki świata; świat cały oraz jego historya oczekiwały tego człowieka. Dziwne to, wielkie! To przywodzi nam na myśl inne Narodzenie, z przed ośmnastu wieków, w otoczeniu jeszcze skromniejszem, Narodzenie, o którem nie należy nam mówić zgoła, o którem myśleć tylko w milczeniu wypada, albowiem jakież słowa są Jego godne? Wiek cudów miałby minąć? Na ziemi tu wiek cudów trwa wiecznie!
Uważam, iż to, że w biedzie powity, w biedzie wychowany Luter był jednym z najbiedniejszych z ludzi, stanowiło fakt najdoskonalej zastosowany do działalności jego na tej ziemi, a który zapewne mądrze był w tym celu nakazany przez Opatrzność. Musiał on żebrać, jak to czynili szkolnicy ówcześni, chodząc dla jałmużny ze śpiewami ode drzwi do drzwi. Ciężka, surowa bieda towarzyszyła wszędzie chłopcu; żaden człowiek ani rzecz żadna nie przybierała maski, by się przymilić Marcinowi Lutrowi. Wzrastał on wśród rzeczy, nie zaś ich pozorów. Chłopiec ten posiadał