Strona:Teofil Lenartowicz - Nowa lirenka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bieda się trzyma, nic nie uważa,
Chociaż się człowiek jak żrzebie tarza.
Żeby choć słońca kilka promieni
Złotém pasemkiem przemkło po sieni!
Żeby się w izbie choć zakręciło,
Zarazby sercu inaczéj było,
Ale cóż pocznie, lato czy zima
W chałupie ognia nie ma i nie ma! —

Próżno co rano, kiedy przez gaje
Z zielonéj sieci słońce powstaje,
Niespracowana kmieca kobiéta
Do swego sita słoneczko chwyta,
Żeby też blasku przynieść dla dzieci;
Co weźmie w sito to jéj wyleci.
Pokąd nie wejdzie pomiędzy drzewa
Słońca ma pełno, aż się przelewa,
Na ziemię spada nici srebrnemi,
Na ziołach błyszczy perły drobnemi;
Ale jak tylko przez próg przechodzi,
Ćma ją ogarnia, zimno ją chłodzi,