Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Popatrzyła na dzieciątko
Umyte jej łzami,

Takie piękne, niby kwiatek
505 

Pod rosy kroplami.
Uśmiechnęła się. Lecz uśmiech
Zjawił się i mija,
A za serce coś ją chwyta,

Niby czarna żmija.
510 

Milcząc wzrokiem potoczyła,
Przed nią lasu smuga,
A pod lasem, hen, przy drodze,
Chatka oknem mruga.

„Wieczór. Chodźmy! Może ludzie
515 

Udzielą noclegu,
Jak odmówią, to będziemy
Nocować na śniegu;
Koło chaty przenocujem,

Noc, mój synku, wszędzie,
520 

Ale gdzie ty nocleg znajdziesz,
Kiedy mnie nie będzie?
Chyba z psami, moje dziecko,
Bo psy, choć kąsają,

Choć i gryzą, ale zato
525 

Nas nie obmawiają,
Nie wyszydzą, nie wyśmieją,
Więc brataj się z psami!...
Ach, losie mój, Boże ty mój,

Zlituj się nad nami!”
530 


Nawet pies sierota ma w świecie swą dolę,
Ktoś mu przecież kiedyś dobre słowo da;
Bi ją go i łają, zakują w niewolę,
Ale nikt nie pyta: „Gdzie jest matka twa?”

Iwasia z pewnością o to się spytają
535 

Prędzej, niżby mógł im odpowiedzieć słowy.