Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapłanka nagle pysznem czołem
Bije przed starym apostołem,

Rozradowana. Wstaje, kroczy,
185 

A za nią cały ten ochoczy
Orszak podąża w katakomby.
A syn twój Alcyd? Ach! Czyż onby
Mógł tu pozostać?

Poszedł społem
190 

Z innymi za swym apostołem,
Nauczycielem świętym. Ty zaś
Właśnie w tej chwili z domu wyszłaś
Spojrzeć na drogę, czy nie idzie

Twój Alcyd... Ale go nie widzisz!
195 

I zmierzch, i świt, a jego niema
I już nie będzie. Pusta chata...
Modlitwę sama do penatów
Odmówisz i wieczerzać siędziesz

Samotna, ale jeść nie będziesz.
200 

Bo łzy nie dadzą. Bez nadziei,
Klnąc świat i siebie, posiwiejesz
I umrzesz sama jedna, biedna,
Daleka dla całego świata —

Jak trędowata...
205 


V
Głową wdół
Na krzyżu zawisł Piotr Apostoł,
A neofitów poczet został

Do Syrakuzów więzień statkiem
210 

Odwiezion w pętach.
Twego syna
Alcyda, dziecko twe jedyne,
Jedyną miłość twą na ziemi,

Zabrali także i z innemi
215