Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2309   —

— Cicho! — ostrzegł Manfredo. — Nie mówcie zbyt głośno, aby nie usłyszał nas pilnujący wartownik. Znam tego człowieka. To jeden z dozorców klasztornych. Wyświadczyłem mu raz pewną przysługę i wydobyłem z wielkich tarapatów, może chce się teraz odwdzięczyć. Nie wiem, w jaki sposób udało mu się przynieść nam wikt. Wskazywał znacząco na chleb. Zobaczmy, co w nim być może!
Chwycił kawał chleba, leżący u nóg.
Pierścienie, opasujące jeńców, były w ten sposób wbite w ścianę, że więźniowie nie mogli się dotykać wzajemnie. Mogli jednak zupełnie swobodnie brać jedzenie, które kładziono obok nich. Gdy Manfredo przełamał swoją kromkę, zmiarkował natychmiast co wyrażało spojrzenie dozorcy. Nie widział wprawdzie nic, ale wyczuł palcami przedmioty zawarte w chlebie.
— Cielo! Oto krzesiwo, używane w preriach, — To zdaje się knot świecy. A tu skrawek papieru i ołówek.
Pozostali słuchali z zapartym oddechem. Landola szepnął ochrypłym od wzruszenia głosem:
— Zapalcie świecę! Żywo!
Bratanek Hilaria usłuchał rozkazu Landoli. Wkrótce zamigotał słaby płomyk. Manfredo zapalił świeczkę i przy jej blasku odczytał następujące gryzmoły: