Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1844   —

przepisanej szacunkiem odległości jechali Mikstekowie, których zabrał ze sobą Bawole Czoło.
— Tu rumaki stratowały ziemię. Sądzę, żeśmy zeszli z drogi rzekł Zorzki.
Jeźdźcy zeskoczyli na ziemię, aby zbadać miejsce.
— Tak, — potwierdził Bawole Czoło — to oni. Ilość koni ta sama, a także rozmiary kopyt.
— Dokąd prowadzi droga?
— Do Santa Jaga.
Puszczono konie w cwał.
— Uff! wszak to jest piękna squaw z Chihuahua! — zawołał Bawole Czoło.
— Z Chihuahua? O kim to mówi mój brat?
— Dama, która była u wodzów francuskich.
— Sennorita Emilia? Ach, mój Boże, to prawda, to ona! Co Emilia tu robi! Chyba sprowadza ją ważna sprawa.
Znowu popędzili rumaków. Po kilku chwilach zetknęli się z Emilią!
— Doktór Zorski — zawołała zdumiona.
— Tak, to ja, sennorita, — odparł. — Ale niech mi pani powie, skąd się tu bierze. Sądziłem, że sennorita jest w drodze do Meksyku.
— Owszem, byłam. Aliści teraz dążę do hacjendy del Erina. Czy jest tam Jaurez?
— Nie. Lecz wnet przybędzie.
— Wiozę nader ważne wiadomości. Czynię to osobiście, gdyż nie miałam dość pewnego wysłańca.
— Służymy pani chętnie — oświadczył Zorski,