Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1843   —

Uścisnęła lekko jego dłoń.
— O, senorita, znam już odpowiedź!
Rzekłszy to, odszedł. Ledwo znikł za zakrętem korytarza, skręciła do jego pokoju. Klucz tkwił w drzwiach. Emilia weszła i zawiesiła wykradzione klucze na miejscu. Następnie wróciła do siebie.
Po kilku chwilach, niepostrzeżenie, z dużą paczką w ręku, wymknęła się do miasta, do handlarza koni.
— Pożycza pan koni? — zapytała.
— Tak, sennorita. Chce pani jechać na spacer?
— Nie. Muszę odbyć śpieszną podróż. Czy potrafi pan milczeć?
— Jestem przyzwyczajony do brania zapłaty i do milczenia.
— Zapłacę panu z góry. Czy zna pan hacjendę del Erina?
— Tak. Czy ma pani towarzystwo?
— Nie. Jestem sama.
— W takim razie jest pani bardzo odważną damą. Czy mam się postarać o strażników?
— Dwóch ludzi wystarczy.
— Jak pani pragnie. Dam pani dwóch swoich vaquerów.
— Świetnie! Niech wezmą ze sobą tę oto paczekę. Ja sama pójdę naprzód. Spotkają mnie pod miastem. Nikt nie powinien wiedzieć, w jaki sposób i w jakim kierunku opuściłam Santa Jaga.
W tym czasie, o pół dnia drogi bardziej na północ, mknął mały oddział, złożony z dziewięciu jeźdźców. To Zorski i jego towarzysze. Za nimi w