Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1806   —

— Kto może w takich chwilach pamiętać wszystkim!
— Opisz pan tego człowieka.
Meksykanin opisał go. Grandeprise słuchał uważnie i kiwał głową.
— Takiego człowieka, — odezwał się po chwili — tak potężnie zbudowanego, z taką długą brodą i tak ubranego oraz uzbrojonego, spotkałem na rzece Sabines. Czy to on?
— Któż to? — zapytał Cortejo.
— Nie wiem. Lecz Juarez zdawał się bardzo go szanować.
— Czy nie powiedziałeś, że w pokoju mej córki padł strzał? — zwrócił się Cortejo do Manfreda.
— Tak.
— Święta Panienko! Zastrzelono ją!
— Nie sądzę — odezwał się Grandeprise. — skoro tylko padł strzał, nastąpił napad? No, więc strzał był sygnałem do walki. Nie powinien się pan lękać o życie córki.
— W takim razie jęczy w niewoli. Musimy ją uwolnić!
— Jeśli trzeba, nie odmówię panu pomocy, na jaką tylko mnie stać.
— Czy nie należałoby natychmiast przystąpić do działania?
— Hm — mruknął myśliwy. — O jakich działaniach myśli pan, sennor?
— Nie wiem. Czy nie powiedział pan, że umiesz szpiegować?