Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 64.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1804   —

— Kto może wiedzieć? Czerwoni zwalli się tak nieoczekiwanie, że każdy musiał pomyśleć o własnej skórze.
— Co za nieszczęście! Co to za Injanie? Czy Apacze?
— Nie. Słyszałem, jak jeden z nich nazwał się Miksteką.
— Muszę wiedzieć, co się z moją córką stało. Przedtem nie opuszczę tych stron.
— Uspokój się pan, sennor, rzekł Grandeprise. Mikstekowie nie są tak okrutni jak Apacze, lub Komanczowie. O ile ich znam, nie zabijają kobiet.
— To mnie nieco pociesza. Ale muszę wiedzieć, jaki ją spotkał los. Lecz jak? Ja sam nie mogę się dowiadywać; obaj ci ludzie też nie odważą się na powrót do hacjendy.
— Pozostawcie to mnie! Umiem szpiegować. Rano udam się do hacjendy. Nadewszystko trzeba się dowiedzieć, z jakiego powodu Mikstekowie napadli na hacjendę. Musiał być jakiś powód. Czy nie zauważyliście nic podejrzanego?
— O, jednak. Wczoraj o północy płomień buchnął na pobliskiej górze — oznajmił Manfredo.
— Mógł to być przypadek.
— Nie; musiał to być znak, gdyż zarazem potem widać było podobne płomienie dokoła, w rozmaitych miejscach.
— W takim razie, był to istotnie znak. Sądzę, że Mikstekowie zwołali się, aby wypędzić was z kra-