Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 46.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1279   —

nych. Był to Antoni Helmer, zwany przez Indjan Grzmiąca Strzała. I w jego oczach lśniły łzy radości, ale radość ta była przytłumiona bólem.
Kapitan zauważył to i, podszedłszy doń, rzekł:
— Nie cieszysz się pan, że wreszcie znajdujesz wyzwolenie?
— Cieszę się bardzo, — brzmiała odpowiedź — lecz radość moja byłaby większa...
Nie skończył zdania, pogrążając się w milczeniu.
— Gdyby?
— Gdyby tę radość mógł jeszcze ktoś dzielić ze mną,
— Czy wolno zapytać, o kim pan mówi?
Helmer potrząsnął smutnie głową i odwrócił się. Kapitan nie nalegał dalej, gdyż właśnie Zorski zapytał:
— Panie kapitanie, czy możemy udać się na pokład?
— Ależ oczywiście — brzmiała odpowiedź.
— Czy zaraz?
— Aby opuścić wyspę? — rzekł z uśmiechem Wagner.
— Nie. Chcielibyśmy tylko dotknąć stopą statku, któremu zawdzięczać będziemy ocalenie.
— Dobrze. Chodźmy. Na pokładzie jest dosyć miejsca dla nas wszystkich.
Rozpoczęły się formalne wyścigi w kierunku łodzi. Zorski dotarł pierwszy. Obydwaj Indjanie, tak poważni zwykle, skakali jak młodzi chłopcy. Gdy już wszyscy wsiedli, szalupa ruszyła w kierunku parowca. Kapitan zostawił przed odjazdem dyspozycje dla statku. Armaty były nabite — gdy łódź mijała rafy, dano strzał z pokładu. W tej samej chwili podniesiono wgórę