Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 46.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1278   —

siebie wzajemnie, obejmowali się teraz, jakgdyby byli od dzieciństwa przyjaciółmi.
Uff! — rozległo się z chaty.
Po tym zaś okrzyku nastąpiło trzykrotne wołanie:
Uff, uff, uff!
Wódz Apaczów Niedźwiedzie Serce obudził się, I, na dźwięk głosu wyszedłszy z chaty, zaczął wydawać te okrzyki. W tej samej chwili odsunięto skórę u wejścia do sąsiednej chaty i zjawił się Bawole Czoło, wódz Miksteków. Wzrok jego padł na obydwóch przybyszów — zatrzymał się na hrabi. Zbliżył się do niego potężnym susem i zawołał:
— Uff! Don Fernando!
Widywali się dawniej na hacjendzie del Erina u Pedra Arbelleza, i teraz poznali natychmiast.
— Bawole Czoło — zawołał hrabia.
— Wypuścił z objęć Zorskiego, a w następnej chwili już wódz leżał na jego piersi. Radość zrównała obydwóch: hiszpańskiego granda i półdzikiego Indjanina.
Obydwaj Indjanie krzyczeli tak głośno, że obudzili pozostałych mieszkańców wyspy. Zjawili się bracia Helmer, Karja, córka Mikstaków. Wszyscy byli ubrani podobnie jak Zorski; brakowało im tylko kapeluszy; a jednak nie wyglądali na dzikich.
Rozległy się głośne okrzyki radości; zaczęły padać dziesiątki zapytań. Wszyscy ściskali się nawzajem. Po chwili pobiegli na górę, aby zobaczyć statek; na widok jego nie umieli wprost opanować radości i zachwytu.
Tylko jeden z pośród towarzystwa, mimo że również był ucieszony, zachowywał się spokojniej od in-