Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 46.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1287   —

— Tak — odparła.
— No więc, na tego się nie zgodzę! Jestem ambitny; odziedziczyłem to po swoich zmarłych rodzicach. Czy nie wiesz, kim był mój ojciec?
— Wiem. Kominiarzem.
— Słusznie. Kominiarze to ludzie, którzy spoglądają wysoko. A mój dziadek?
— Handlował chrzanem.
— Doskonale! Widzisz z tego, że już w nim była jakaś żyłka przedsiębiorczości, dzięki której stałem się bogatym człowiekiem. Trzeba ci od czasu do czasu przypominać twe pochodzenie i ojczyznę. Zapomniałaś może, z jakiego pochodzę narodu?
— Nie zapomniałam — rzekła, wstrzymując uśmiech. — Z Polski.
— Tak. Z Polski, znanej z pięknych dziewcząt. Nie ma nigdzie na świecie dziewcząt tak pięknych, ale muszą wychodzić zamąż, inaczej źle się sprawa kończy. Zrozumiano? Niedaleko padło jabłko od jabłoni. Byłem ładnym chłopcem po matce i babce, stąd i ty odziedziczyłaś urodę. Dlatego nazwałem cię Rezedą, lub Rezedilla. Co się zaś tyczy miasta rodzinnego, znasz przecież jego nazwę, co?
— Owszem: Pirna.
— Tak jest, Pirna. To najpiękniejsze miasto na całym świecie. Mówią w niem wszyscy przepięknym językiem. Dlatego nauczyłem się łatwo po hiszpańsku. Od nazwy Pirna przybrałem nazwisko Pirnero. I dlatego matka twoja wyszła za mnie zamąż. Ale ty nie chcesz męża, nawet gdyby pochodził z Pirny, co? — Któż mi naprawi szkodę na dachu?