Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 45.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1270   —

ku. W pewnej chwili kapitan trącił hrabiego ze słowami:
— Don Fernando, niech mi pan pozwoli na chwilę lunety.
— Oto jest. Czy pan co widzi? — zapytał hrabia, zaciekawiony
— Tuż nad powierzchnią wody widzę gwiazdę o dziwnym blasku. Idę o zakład, że to nie gwiazda z firmamentu
— A więc poprostu nie gwiazda?
— Nie, to światło sztuczne; jakiś płomień.
Wagner wziął lunetę, zaczął przez nią patrzeć. Wreszcie odłożył i odparł z całą stanowczością:
— To nie gwiazda.
— Może latarnia statku, który nam płynie naprzeciw?
— Nie. To blask ognia, płonącego na lądzie.
— Ach, więc się zbliżamy do wyspy?
Przypuszczam Moja luneta nie oszukała mnie jeszcze nigdy. Wprawdzie obliczyłem dokładnie, w jakim punkcie się znajdujemy; wiem, że niema tam żadnego lądu; dowodzi to jednak tylko, że zbliżamy się do nieznanej wyspy
— Boże, gdyby to była wyspa, której szukamy! Czy mam zbudzić sennorę Emmę?
— Nie, jeszcze nie. Patrzcie! Zdaje się, że światło gaśnie.
Hrabia stwierdził również, że światło gasnąć zaczyna.
— Może to był meteor, a nie sztuczne światło? — rzekł smutnie.
— O nie, to był z pewnością ogień, zapalony ręką