Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1110   —

— Przychodzę w ciemnościach nocy, aby nie mieć świadków. A wy dajecie mi kobietę za świadka!
— To moja córka — usprawiedliwiał się Cortejo.
— Czy córka nie jest kobietą? — brzmiało ostre zapytanie.
Józefa podeszła do Indjanina i rzekła z pewnością siebie:
— Czy sądzicie, że się lękam Pantery Południa? Czyż to moja wina, że jestem kobietą? Czyż wśród mężczyzn niema bab? Dlaczegóż więc wśród kobiet nie miałoby być mężów? Ojciec mój dzieli się ze mną wszystkiem i nigdy jeszcze tego nie żałował. Przekonajcie się i wy, że jestem godna waszego zaufania i że umiem postępować jak mężczyzna.
Na wąskie usta Indjanina wystąpił lekki, ironiczny uśmiech. Odpowiedział:
— Mówi jak mężczyzna, sennor Cortejo. Jeżeli nie postępuje po męsku, to już wasza sprawa. Pantera Połupnia zdradza tylko tym ludziom swe tajemnice, którym zdradzać ma ochotę. Przejdźmy jednak do naszej sprawy.
— Siadajcie — rzekł Cortejo, podsuwając Indjaninowi krzesło.
— Nie, — odparł tamten; założył ręce na piersi, obrzucił Corteja wzrokiem pełnym dumy i ciągnął dalej: — będę mówił, stojąc. Ponieważ znalazłem się wobec świadka, o którego obecności nie uprzedzono mnie zawczasu, nie będziemy rozwlekali. Czy macie pieniądze?
— Nie w gotówce.
— W takim razie rzecz skończona.