Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 23.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   646   —

— Co, co ci jest, ojcze?
— Patrz tam!
— Stara cyganka — rzekła. — Czego się tak trwożysz?
— O, Madonno! To Carba, ta straszliwa baba!
— Odwagi, mój ojcze! Jesteś przy moim boku. Książę Olsunna nie powinien obawiać się jakiejś tam włóczęgi. Uspokój się. Ja z nią pomówię.
Była to rzeczywiście Carba.
Nie wiedziała, że książę znajduje się tutaj. Przybyła tu z całkiem innej przyczyny. Chciała odwiedzić Gabrillona, strażnika wieży, który był powiernikiem jej tajemnicy.
Wzrok jej padł na siedzących przed chatą i mimo woli przystanęła. Poznała księcia i jego córkę. Wyraz radości, a zarazem zemsty zjawił się na jej srodze pomarszczonym obliczu. Nie namyślając się długo, skierowała swe kroki ku domowi, stanęła w pokornej postawie, wyciągnęła rękę i rzekła do Flory:
— Proszę o małe wsparcie dla biednej cyganki, piękna moja panienko! Flora dała jej pięciofrankówkę, nie dając poznać po sobie, że zna cygankę, ojciec jej zaś przymrużył oczy i odwrócił się.
— Dziękuję — rzekła Carba. — Czy mam powróżyć, piękna panieneczko?
— Nie! — odrzekła Flora kategorycznie.
— Dlaczego? Jestem Carba, królowa Gitanów. Potrafię zgadnąć przeszłość i przyszłość. Proszę mi tylko podać rączkę!