Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   486   —

dzie za nim, jednak wskutek podskoków koni nie mogli dobrze celować i chybiali raz za razem.
Naraz Indianin zręcznie zeskoczył z konia i wpadł do krzaków, natomiast koń jego dalej popędził.
— Hurra! za nim, pomścić kapitana!
Zeskoczywszy z koni, poczęli biec w kierunku krzaków, w których znikł cibolero. Naraz huknął pierwszy strzał, potem drugi, trzeci, czwarty i cztery trupy leżały na ziemi. Inni poczęli cofać się w popłochu.
— Przeklęty! — rzekł jeden z bandy — miał aż cztery strzelby.
— Do środka za nim! — zawołał drugi.
— Nie, idźcie na bok! — rzekł trzeci. — Ta rozpadlina jest za stroma, on tylko tędy może wyjść.
Podczas gdy się tak naradzali, ukryty w krzakach Indianin miał na tyle czasu, by nabić powtórnie obie dubeltówki. Wyczołgał się znowu naprzód, tak, by mieć dobry wystrzał, po czym znowu dał ognia. Nim Meksykanie mieli czas dalej się odsunąć, padło z nich trupem znowu czterech. Tak więc sam jeden, dzielny cibolero zgładził dziewięciu z nich.
Lecz czekało na nich jeszcze inne, większe niebezpieczeństwo.
Apacha ze swoimi dziesięcioma vaqueros i cibolcros mógł już dawno być na miejscu, ale Indianka zbłądziła wskutek ciemności. Musieli więc nałożyć spory kawał drogi, tak, że przybyli już po Alfonsie i jego Meksykańczykach.
Byli już niedaleko jaskini, gdy wtem Apacha