Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   477   —

szlachetnego metalu, albo rżnięte z drogocennego kryształu.
Widok niezmiernych bogactw oszołomił Polaka.
Zdawało mu się, że jest księciem z bajki „Tysiąca i jednej nocy“. Usiłował zachować spokój, ale mu się to nie udało.
Uczuł, jak krew krąży w żyłach i zdawało mu się, że ogniste diamentowe koła wirują przed jego oczyma.
— Jest to jaskinia królewskiego skarbu — powtórzył Indianin — a jest ona wyłącznie moją i mojej siostry własnością.
— A więc jesteś bogatszy od niejednego księcia na świecie — rzekł Helmer.
— Mylisz się. Jestem uboższy od ciebie i od innych. Czyż można zazdrościć wnukowi władcy, którego potęga zniknęła i państwo zamieniło się w ruiny? Przyszedł biały: łgał i oszukiwał, szalał i mordował, by tylko dowiedzieć się, gdzie skarby ludu mojego są ukryte... Kraj pozostał w jego ręku, ale pusty, bo skarby zachowałem w łonie ziemi, by nie popadły w rozbójnicze ręce... Ty nie jesteś podobny do innych. Twoje serce jest czyste, wolne od zbrodni. Ocaliłeś moją siostrę z rąk Komanchów, jesteś moim bratem i dlatego zagarnij sobie z tych skarbów tyle, ile w stanie jest unieść twój rumak. Wybieraj, co ci się podoba. Złoto, brylanty, łańcuchy i inne kamienie. Reszta — świętość. Nigdy reszty nie oświeci słońce, które widziało straszny upadek Mizteków!...
— Ależ to są setki tysięcy dolarów, nie mogę