Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   281   —

dze prześle nam do Polski. Przysięgam, że pana i naszej ukochanej hrabianki nie opuścimy.
— No, dobrze — odpowiedział Zorski. — Nie mamy czasu się sprzeczać, teraz trzeba działać. Pojedziecie razem z nami.
— O, dzięki, stokrotne dzięki — zawołał Alimpo.
— Więc pan doktór chce jeszcze wstąpić do Rodrigandy?
— Tak.
— Ja mam klucz do jednej z bocznych bram.
— O, dziękuję. Wejdę całkiem otwarcie przez główne drzwi do zamku! — odrzekł Zorski z dumą. Przecież zostało jeszcze dosyć z dawnej, służby.
— Czy macie broń, Alimpo?
— Mam.
— Dajcie mi.
— Sennor, ja jadę razem z panem.
— Nie, wy zostańcie, nie możecie niczego czynić, coby wam potem mogło zaszkodzić. Jadę sam.
— Sennor Zorski, samemu nie pozwolę panu jechać — rzekł mnich. — W każdym wypadku muszę panu towarzyszyć.
— Możecie sobie tym razem zaszkodzić, mój dobry ojcze.
— Ja sobie zaszkodzić? O, nie. Później się pan dowie, że miałem słuszność. Co do mnie, nie potrzebuję się niczego obawiać.
— No, to jedźcie ze mną, Alimpo tymczasem przygotuje się do podróży.