Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   276   —

mnich do Barcelony. Tutaj kupił konia i muła, zostawił je jednak u handlarza, by je w razie potrzeby mieć w pogotowiu.
Tak przeszło znowu parę tygodni i zbliżało się Boże Narodzenie.. Właśnie w wigilię odwiedził zakonnik klucznika i dowiedział się, że jeden z więźniów jest umierający. Był to właśnie ten, który dzielił celę więzienną z polskim lekarzem. Wielce go ta nowina uradowała, nie dał jednak nic po sobie poznać. Klucznik poprosił go, by poszedł z nim razem. Wziąwszy ze sobą cały pęk kluczy zaświecił latarkę i udał się naprzód. Przy drzwiach wisiały dwa wielkie klucze od bramy. Podczas gdy klucznik był zajęty zapalaniem latarni, udało się zakonnikowi jeden schować do kieszeni, po czym udał się do celi umierającego.
Jak wiemy, udało mu się wyratować Zorskiego. Zakonnik odebrał konia i muła i czekał na niego na drodze, prowadzącej do Rodrigandy. Nie mówili ze sobą ani słowa o kierunku ucieczki, zakonnik jednak był przekonany, że doktór, po uwolnieniu, tylko w tym kierunku się uda.
Gdy Zorski ujrzał konia i muła, na którym siedział mężczyzna w duchownym odzieniu, domyślił się, że to ten sam, który był w więzieniu.
— Na kogo czekacie, ojcze duchowny? — zapytał.
— Na was, sennor.
— Ach, przeczuwałem to, pewnie was wysłali, byście mnie uwolnili.
— Tak jest.