Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   133   —

— Nie ma pan do mnie zaufania, sennorze — rzekła z żalem.
— Nie, miss Amy — powiedział Mariano gorąco — mam do pani zaufanie większe niż do kogokolwiek w świecie, ale są pewne sprawy, z których człowiek nie rad się zwierza.
— Spodziewam się jednak, że pan mi się zwierzy z nich kiedyś?
— O tak, miss Amy, zwierzę się pani wtedy, gdy — tu urwał i zamilkł zmieszany.
— Kiedy? — zapytała Amy cicho.
— Czemu pan nie kończy?
— Gdy będę mógł panią nazwać swoją — zakończył nieśmiało.
Dziewczę ścisnęło lekko jego dłoń, popatrzało mu głęboko w oczy i rzekło: — Będzie pan mnie mógł nazwać swoją, kiedy pan zechce.
— A... gdybym nie mógł w tej chwili?... Gdyby mnie od tego wstrzymywały ważne powody?
— To będę czekała na pana, choćby mi wypadło czekać do śmierci.
Mariano bez słowa objął ją i przygarnął do piersi.
Dziewczę z ufnością patrzało mu w oczy i uniosło ku górze, swe świeże usteczka. Mariano wpił się w nie chciwymi wargami...

Kiedy w godzinę później wracał do swej komnaty, czekali już na niego sprowadzeni przez notariusza siepacze Landola. Mariano, nie przeczuwając nic złego, wszedł na korytarz i począł szukać pozostawionej przed odejściem lampy.