Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma sobie coś do wyrzucenia, to tylko to jedynie, że, poznawszy treści tej istotę, nie zwróciła Władkowi odrazu słowa i pierścionka.
To jedno było nikczemne i to się mści.
Ale bo też okoliczności ułożyły się dziwnie fatalnie. Władek powołany, jako oficer rezerwy, na wojnę daleką, niewątpliwie musiał być mocno zgnębiony. Nadrabiał wprawdzie miną, udawał zucha, gwizdał, podśpiewywał, w gruncie rzeczy jednak, już jeżeli nie niebezpieczeństwa samej wojny, to nieunikniona konieczność długiej rozłąki z matką i z narzeczoną nie mogła chłopca usposabiać zbyt różowo. Toż doprawdy może nieco zbyt bolesna operacja... zerwania byłaby w podobnej chwili okrucieństwem bezlitosnem.
Otóż ta właśnie litość niemądra, ten sentymentalizm zbyteczny, ten brak odwagi czynu jedynie słusznego, sprawiły, że się spełnia rzecz wśród rzeczy ludzkich najobrzydliwsza — kłamstwo.
Właściwie należało sprawę postawić śmiało a jasno i wyraźnie już wtedy na wieczorze, kiedy tańcząc z Karolem, zrozumiała, że inaczej... Boże, jakże inaczej czuła się w jego ramionach.
Powinna była wtedy zaraz, tam, na tym wieczorze przeklętym, czy błogosławionym, przyjść do niego, a położywszy rękę na ramieniu, powiedzieć szczerze i otwarcie: „Słuchaj, ty, który