Strona:Tadeusz Jaroszyński - Oko za oko.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snują się im po mózgu w chwili, kiedy w ciszy nocnej zostaną sami ze swemi myślami.
Ha, ta właśnie cisza spędza sen z powiek.
Nie śpią. Ćmią papierosy, przewracają się w zdenerwowaniu na siennikach.
Przychodzi wreszcie zniecierpliwienie. Kleczko, którego udało się dnia tego przeprowadzić z innej kamery, wynajduje „numer kabaretowy“, specyalnie zastosowany do okoliczności: Noc w zajeżdzie żydowskim.
Jest on niezrównany w swoich produkcyach. W półmroku celi słychać najwyraźniej chrapanie starego żyda, żydówki, bachorków...
Wybucha śmiech nieokiełzany.
— Znowu! Psiakość — żali się do ucha Trelskiemu Stefan. — Znowu wrzawa, tak chciałem z wami pogadać... o Margielu...
Daremnie. Śmiech nieustannie. Znużeni nadmiernie zasypiają wśród śmiechu.
Dnia piątego wypadał poniedziałek. Tydzień zapowiadał się nader pomyślnie. Od rana co chwila kogoś z dawniejszych mieszkańców ratusza puszczano na wolność. Ojca też zabrano, jak sobie życzył, „do domu“, to jest do więzienia na ulicy Pawiej. W celi się znakomicie rozluźniło i można było ściągnąć tamtych rozrzuconych po różnych kątach aresztu.
— Urządzimy się bardziej po ludzku — pro-