Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  6   —

Lecz walki tej się nie bał. Przeciwnie. Podniecała go myśl, że stanie sam przeciw wszystkim, w obronie swego szczęścia, swego i szczęścia Marysi, że przełamie przeszkody, że wytrzyma ataki, że zwycięży, bo zwyciężyć musi.
W jegu umyśle rysował się już plan kampanii. Widział już cały arsenał broni i podstępów, jakich użyją przeciw niemu. Będą to groźby zerwania stosunków, zapowiedź wydziedziczenia, lub nawet rzeczywiste wydziedziczenie, złośliwe żarty i podłe oszczerstwa, sceny i awantury, spazmy i omdlenia, prośby i groźby. A zacznie się od zamknięcia kasy. Przy stosunkach rodziców nie trudno im będzie zapobiec znalezieniu przez syna jakiejkolwiek posady.
— To należy wziąć pod uwagę — zastanowił się.
Nic łatwiejszego, jak stanąć do walki z podniesioną przyłbicą i... przegrać. Lecz tu chodzi nie o samą walkę, chodzi o zwycięstwo. Chodzi o to, by zostać na placu. Wprawdzie mógłby pocichu spieniężyć swe osobiste rzeczy i uciec z Marysią gdzieś na koniec świata. Ona przyzwyczajona jest do biedy, on się przyzwyczai. Jest młody, gdzieś przecie pracę znajdzie. Ale taka ucieczka nie dałaby mu żadnej satysfakcji, umniejszyłaby zdobyte szczęście. I dlatego należało ją z góry wykluczyć.
Miał dość zmysłu praktyczności, by fantazje, które często go pociągały, umieć odsunąć na bok, gdy chodziło o rzeczy ważne. Dlatego i teraz postanowił działać ostrożnie, przezornie i w najgłębszej tajemnicy.
Na razie nie chciał zresztą zaprzątać myśli przyszłą strategią. Tak był upojony odkryciem swoich prawdziwych pragnień, tak uszczęśliwiony powzięciem decyzji, że wszystko inne musiało przy tym maleć, kurczyć się, tracić na znaczeniu.
Zjawienie się rozpromienionego i tryskającego humorem Leszka wywołało w Ludwikowie sensację. Po pierwsze nie spodziewano się go tu wcale, po drugie zbyt widoczna nastąpiła w nim zmiana. Bez śladu nikło dawne rozdrażnienie, gwałtowność odruchów, obojętność dla spraw domowych i majątkowych, znudzenie.
— Co ci się stało, Leszku? — z uznaniem pytała pani Elenora.
— Zmieniłem się mamo. Jestem wprost innym człowiekiem.
— Ciekawe, czy ta pomyślna zmiana długo potrwa?
— O, tak — uśmiechnął się tajemniczo. — Mam wrażenie, że to ostateczna faza mego rozwoju. Widzicie, dużo przemyślałem i doszedłem do przekonania, że już czas zabrać się do ustatkowania się, do roboty, do uporządkowania sobie życia i tak dalej.
Pan Czyński aż podniósł oczy znad gazety: