Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  18   —

— Nie wiem, czy ukrywający się. Przysięgłabym, że człowiek taki, jak on, nie mógł popełnić nic hańbiącego i zmuszającego do ukrywania się. Ale on jest inteligentny. Zwróć uwagę na wyraz jego oczu, na niektóre ruchy, na sposób mówienia. Może to moje przywidzenie, lecz gdy z nim rozmawiam, odnoszę wrażenie, iż umysłowo on stoi znacznie wyżej ode mnie.
— Bywają mądrzy chłopi — zauważył Leszek i zamyślił się.
Po chwili zawołał:
— Mam! To jest bardzo prosty sposób Zupełnie łatwo możemy wybadać go i stwierdzić, czy jest inteligentem, czy chłopem. Byle zręcznie go podejść.
— Leszku! Ależ ja za żadne skarby nie chcę...
— Wiem, wiem! Ja też nie mam takich zamiarów. Ani myślę wtrącać się w jego tajemnice, jeżeli je w ogóle ma. Chodzi mi tylko o sprawdzenie. Ręczę, że się nawet nie spostrzeże.
— Wszystko jedno — zrobiła niezadowoloną minę — To nie jest ładne.
— Jak chcesz. Mogę się bez tego obyć — zgodził się Leszek.
Zgodził się jednak tylko pozornie i postanowił sobie przy pierwszej okazji zrobić próbę. Miał w naturze pasję do rozwiązywania tajemnic. Jeszcze będąc małym chłopcem, zaczytywał się w powieściach Karola Maya, a później w sensacyjnych opowiadaniach Conan Doyle'a. Nawet zwykłe rebusy działały nań urzekająco.
Sposób, który przyszedł mu do głowy, istotnie nie był skomplikowany. Należało po prostu w rozmowie ze znachorem użyć takich słów, których prosty chłop znać nie może. Jeżeli zrozumie sens zdania czy pytania, będzie to oczywistym dowodem, że nie jest tym, za kogo się podaje. Wówczas dopiero można się będzie posunąć dalej w badaniu przyczyn...
Jednego z najbliższych dni, jadąc okólną drogą do Radoliszek, spotkał znachora, widocznie wracającego z miasteczka. Zatrzymał motocykl, ukłonił się i wskazując na pęk jakichś ziół, zebranych widocznie w rowach przydrożnych, zapytał:
— A na jaką to chorobę skuteczne, panie Kosiba?
— To dzięgiel. Na serce pomaga — uprzejmie, ale chłodno odpowiedział znachor.
By go usposobić lepiej i skłonić do dłuższej pogawędki, Leszek zaśmiał się:
— A nie wie pan, jakie jest najlepsze lekarstwo na miłość?
Znachor podniósł oczy i powiedział dobitnie:
— Na miłość, młody panie, najlepsza jest — uczciwość.
Uchylił czapki i ruszył przed siebie.
— Nie można mu odmówić braku bystrości.
Po przejeździe do miasteczka, opowiedział Marysi o spotkaniu i dodał: