Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzęsami zaprzeczały temu wrażeniu. Zato ruchy miała ostre, szybkie, zawadjackie.
— Słyszałam, że jesteś bardzo ładna — mówiła do Magdy z taką swobodą, jakby się znały od lat. — Dziekan mi mówił. Spotkałam go za Rydzynką. Byliście wczoraj na nieszporach?... Zachwycał się tobą, ale ty jesteś, naprawdę, wspaniała. Jeździsz konno?
— Prawie nie.
— Dopiero ją uczę — wtrącił Ksawery.
— Ty ją uczysz? Daj spokój!... Magda, on zrobi z ciebie manekin. Ja cię nauczę. Chcesz, zaraz spróbujemy... Każę ci osiodłać „Mitrofana“. Spokojny, jak cielę.
— Ależ, Ruta, — skrzywił się Ksawery — nie pojedzie przecie w wizytowej sukni.
— To prawda — przyznała. — O, już niesie ten ślimak, ten żółw. Prędzej, ślamazaro!
Dziewczyna w chustce potknęła się na progu i postawiła przed Rutą emaljowany dzbanek z wodą i blaszaną kwaterkę.
— Uch, gorąco — obtarła Ruta usta wierzchem dłoni. — Niema, jak zimna woda na taki upał. Zgrzałam się, jak stary pies. Gdzie ojciec?...
— Jeszcześmy go nie widzieli — odpowiedział Ksawery. — Podobno pojechał na grochy.
— A tak. Nawet widziałam zdaleka jego bryczkę. Czy pani, to jest czy ty uprawiasz jakie sporty? — zwróciła się do Magdy.
— Trochę pływam i trochę próbowałam się ślizgać.
— Ruta uprawia wszystkie sporty — zauważył Ksawery.
— To prawda — potwierdziła — Narty, biegi, koszykówka, szermierka, nawet boks. Wery, nadstaw buzię! Pokażę twojej żonie klasyczny prawy sierpowy.