Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy nie była sama. Zawsze miała pod ręką kilku adoratorów i to najczęściej ludzi ciekawych, wartościowych, lub chociażby głośnych. Umiała przytem nawet z takich, którzy w rzeczywistości nie byli niczem, w krótkim czasie zrobić w opinji otoczenia jednostki niepospolite, lansując ich powiedzenia, podkreślając oryginalność sądów, zalety lub wady, talenty lub dziwactwa, a w wypadku zupełnej przeciętności objektu, twierdziła poprostu, że on ma w sobie coś. Na czem to coś polegało, każdy interpretował sobie inaczej, lecz nikt nie wątpił o jego istnieniu, naturalnie poza jednym Stanisławem, który w czambuł wszystkim bez różnicy płci, wieku i narodowości odmawiał wszystkiego, cokolwiekby upatrywała w nim Wanda.
— Szczedroń uważa tylko siebie za indywidualność, czyż to nie jest szczytem indywidualizmu? — mawiała Wanda o mężu.
W tym żarcie nie było jednak cienia złośliwości. Wanda nigdy i o nikim nie mówiła źle. Jakkolwiek wiele w niej zmieniało się z biegiem lat, to jedno pozostawało niewzruszone. Czy miało to swoje źródło w pewnym pionie etycznym, jak zapewniała pani Grażyna, czy w obojętności na sprawy ludzkie, jak utrzymywał Szczedroń, można byłoby się spierać bez obawy, by sam objekt zechciał rozstrzygnąć na którąś stronę. Wanda miała niecodzienny talent pozostawiania każdemu wszechstronnych możliwości w ocenie jej osoby. Sama nigdy wprost nie mówiła o swym charakterze, psychice, czy usposobieniu. Natomiast umiała rzucać na swą postać refleksy w zetknięciu się z otoczeniem i zdarzeniami, refleksy iluminujące ją we wszystkich barwach tęczy i w dowolnej skali nasilonego światła. Tak było przynajmniej do owego czasu, gdy zrezygnowała z poezji i całkowicie oddała się literaturze publicystycznej, czy też publicystyce literackiej. Dla tych, którzy jej

52