Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szawy. Z Karolem wogóle nie wda się w żadną rozmowę. Niech to załatwi adwokat.
Noc spędziła znowu przy Lituni. Teściowi, który przysłał bonę z żądaniem, by Anna zaraz go odwiedziła, odpowiedziała stanowczo, że nie może opuścić dziecka. Wprost odczuwała fizyczny wstręt na myśl, że tam przy schodach czatuje na nią Karol. Przed południem udało się jej wymknąć niepostrzeżenie do miasta. Wizyta u adwokata trwała krótko. Gdy wracała, spotkała dwie znajome panie, które oczywiście nie poskąpiły jej nowych informacyj o prowadzeniu się Karola. Przyglądały się jej przytem z wielkiem zaciekawieniem. Jakież to wszystko było wstrętne.
Na szczęście gorączka u Lituni spadła i lekarz zaopinjował, że przy zachowaniu potrzebnych ostrożności można dziecko zabrać do Warszawy.
Najbliższy pociąg odchodził za cztery godziny i Anna szybko zabrała się do pakowania rzeczy Lituni. Wiedziała, że jej adwokat teraz właśnie konferuje z Karolem i chciała wyjechać z domu zanim Karol wróci.
Jednak nie zdążyła. Przyszedł ponury i już nie próbując przywitać się, usiadł ciężko na kanapie.
— Widzę, że pakujesz rzeczy Lituni — powiedział patrząc w podłogę — ale chyba nie przypuszczasz, bym zgodził się na odebranie mi dziecka.
Anna zbladła i starała się zapanować nad sobą, by nie wybuchnąć.
— Na rozwód się zgadzam — ciągnął — ale dziecko zostanie przy mnie.
— Czy... czy ty już wcale nie masz sumienia? — zapytała przerywanym głosem.
— Kocham Litunię — wzruszył ramionami.
— Kłamiesz! Kłamiesz!
— Nie kłamię. Pozatem jestem przekonany, że...

289