Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niami wstąpił do Kolchidy przypadkowo. Spotkał Jana Kamila Pieczątkowskiego i ten go zaciągnął. A później jakoś się tak składało. Nie można mu tego brać za złe i Anna napewno to zrozumie. Potrzebuje przecie choćby najluźniejszego kontaktu z ludźmi, z którymi mógłby dzielić się myślami. Oczywiście nie przecenia wartości Kolchidy, ale jedynie tam może mówić krótko, omijając tak dlań męczące dowodzenia i objaśnienia. Bądź co bądź oni są inteligentni. Często wystarcza pewien skrót, nazwisko, rozmawia się niejako kodem i nie trzeba powtarzać rzeczy znanych.
— Dziękuję ci — zasmuciła się Anna — dałeś mi do zrozumienia, że nie umiem ci ich zastąpić. Trudno. Nie jestem inteligentna. — Przypomniała niedawne słowa Władka — inteligencja kobiety nie może ci wystarczyć. Kobiety i zwierzęta nie są zdolne do wyciągania wniosków z więcej niż dwóch przesłanek... A ja...
Marjan zbladł i chwycił ją za ręce.
— Anuś! Jak możesz! Ty nie jesteś mi potrzebna, lecz konieczna, niezbędna!
Skończyło się gorącemi zaklęciami, skruchą i pieszczotami, a chociaż to wszystko było niewątpliwie szczere, nie zdołało jednak usunąć wrażenia krzywdy. A przecie sobie Anna nie miała nic do zarzucenia. Absolutnie nic. Rzeczywiście na tematy oderwane rozmawiali ze sobą rzadko, ale to tłumaczyło się brakiem czasu. Tyle mieli do powiedzenia o swej miłości, tyle serdecznych namysłów i narad musieli poświęcać różnym drobiazgom, składającym się na ich wspólne życie. Czy Marjan miał prawo oskarżać ją o niezdolność do zaspokojenia jego potrzeb duchowych?... Przecie wprost istniała dla niego. Był to altruizm najczystszej wody. Wszystko, co dotyczyło jego, wypełniało bez reszty jej zabiegi i troski, a o sobie, o własnych kłopotach i przykrościach nawet mu nie wspominała. Zamykała to w sobie.

283