Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zumiała, że w jej życie weszło coś nowego, niepomiernie ważniejszego od wszystkich dotychczasowych codziennych spraw, weszło może samo szczęście... Osobiste szczęście jednostki, deptane od wieków przez brutalną przemoc zakazów... Nie, nie to... Szczęście znajduje człowiek w pokonywaniu trudności... Ach, cóż ją to wszystko mogło obchodzić! Jej szczęście było przecie czemś małem, cichem, co się słodko rozpływało w piersi. I napróżno starała się znaleźć jakieś mądre słowa na określenie swego stanu, napróżno usiłowała nazwać ten stan, tę rzeczywistość, która składała się z ciepła, ciszy, rozpamiętywania rozmowy i jakiejś nieokreślonej radości.
Na progu stanął służący:
— Czy jaśnie panienka każe podawać?
— Co? — ocknęła się.
— Już dziewiąta. Kolacja gotowa.
— O nie, nie będę jadła.
Służący oniemiał.
— Niech Jan sprzątnie ze stołu. Nie będę jadła.
— Czy jaśnie panienka, broń Boże, źle się czuje?
— Tak. Głowa mnie boli.
— Może przyniosę proszek?... A może jednak panienka zjadłaby coś lekkiego?... Omlet z konfiturami?... Może chociaż herbatę i sucharki?...
Stanowczo odprawiła Jana. Jakżeby mogła jeść w takiej chwili! Nie była głodna, nie mogła być głodna. Wprawdzie zjadłaby chętnie kolację... Nawet bardzo chętnie. Od obiadu właściwie nic w ustach nie miała, bo przecie nie można liczyć kilku mikroskopijnych owsianych herbatników zjedzonych u pani Szczedroniowej. Ale, jak wogóle można teraz o tem myśleć!
On napewno teraz siedzi również samotny i marzy o niej. Napewno też stara się wyobrazić sobie ją, odgad-

270