Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To jasne, że on miał siebie na myśli, prawda? — zapytała Buba, gdy pani Anna skończyła czytać i niezdecydowanym ruchem zamknęła książkę.
— Możliwe — cicho odpowiedziała pani Anna.
— Zatem między panią Szczedroniową a nim jest... jak się to mówi po łacinie... ratura sed non... nie pamiętam, jakoś że nieskonsumowane!...
Nie mogła powstrzymać głośnego śmiechu, a pani Anna uśmiechała się również, lecz jakby z przymusem.
— A może pani, kochana pani Anno, bierze mi za złe, że się zajmuję takiemi nieprzyzwoitemi rzeczami? — połapała się Buba i zrobiła skromną minkę.
— Nie, cóż znowu...
— Bo ja bynajmniej... To poprostu przypadek. Ale ten pan Dziewanowski! No, trzeba mieć pecha!... Czy pani mogła przypuścić coś podobnego?
— Cóż znowu — jakby z niezadowoleniem odpowiedziała pani Leszczowa.
— Ale prawda, proszę pani, że to zabawne?
— Nie sądzę... by czyjeś nieszczęście, czy kalectwo mogły zasługiwać na takie określenie. A pozatem wydaje mi się wogóle wątpliwe, czy pan Dziewanowski osobiście porobił te notatki. On pożycza książki wielu osobom.
— Chyba nikt w cudzej książce nie gospodarowałby w ten sposób!
Pani Leszczowa wzruszyła ramionami trochę niecierpliwie:
— Droga panno Bubo, ludzie nie mają zbytniego poszanowania dla rzeczy bardziej cennych, jak naprzykład dla cudzych intymnych spraw.
Buba zmieszała się. Rzeczywiście postąpiła nieładnie. To, że wpadła na całą historję Dziewanowskiego, nie było jej winą, ale powinna była zostawić swoje przypuszczenia przy sobie. Nauczka, jaką otrzymała od pani

253